zażółcone. Niebieskie opale z egipskich wierzeń duszę przyniosły w postaci ptaka, który się rozsiada jak sowa czy wrona z przypiętemi skrzydły i trwa w profilu bezmyślnie pogodnym. Ten wartościowy człowieka element, krótko „ba“ przezwany, dobrze się czuje w sąsiedztwie ciała, z którego pochodzi, którego pierwszą poniekąd połowę uzmysłowioną, widoczną stanowi. A sobowtór jego, już tylko cielesny, jest właśnie po śmierci w ultramarynie cały ubabrany, poprawną sylwetkę pana Yetmeyera w oponie zakonnej i z baszłyka cieniem na obrzękłej głowie, jako „ka“ stylowy, ku pierwszej połowie, uduchowionej, pobożnie nachyla. Gra cała polega na rozflirtowaniu ciała z jego duszą i na utrudnionem duszy rozstaniu z swojem własnem ciałem. Światła promienie na witrażowe szkiełka padają zazielenione, gdzie tkwią napisy. Jak na ulicznej żarówek reklamie każdy element i zawsze na przemian samego siebie głośno wywołuje: ba-ka. Nadmienił Yetmeyer, że jego Polak, zaniepokojony tym transparentem, w oczy mu zarzut cisnął wyszukany, naiwny, śmieszny, iż bakę świeci. Skąd, po co i komu? Byłoby ważne i pożądane, by dusza zechciała odejść od ciała i korzystając z ptasiej inkarnacji do sióstr i braci w niebo uleciała. Faraonów wiara w tej samej sprawie przekornie twierdzi, że „ka“ przepada, innemi słowy: sobowtór znika, a „ba“ przeszedłszy w nadziemskie regiony „khonem“ się staje. Nie ma obawy, jak twierdzi gospodarz, by wszechświatowy, na wieczność wykpiony, pan Kohn próbował po raz
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/176
Ta strona została przepisana.