woje zwinięte. Pomarańczowe wysyłają błyski miedziane okucia. Bryczne szymliczki[1], cztery w równym rzędzie, bachorze[2] nad ziemią w locie rozpostarły, kopyta srebrne maczają w powierzu, łby przylepiły do różowych piersi, czarniawe jęzory bokiem wywiesiły, bryzgają pianą zżółciałej wściekłości i zastrachanych spojrzeń ametysty rzucają w przestrzeń. Smagają je grzywy wichrów rozhulaniem na strzępy porwane i łechtające karczydła żylaste. Markotne podszepty zatraconej pustki we krwi im biegają, więc całkiem ogłuchły, a znają tęsknotę, którą pędem łowią.
Wyprostowany u steru rydwanu, w chiton przyodziany, woźnica szału jest... Alkibjades.
Cynobru jedwabiem herosa ciało czule wydziergane... Oblicze efeba polewą białej zalane mądrości. Oczy w głąb własną patrzą hierofanty[3], na uściech drzemie śmieszek kitarysty[4]. Lejc sine bandy[5], rdzawymi meandry smętnie przetkane, niedbale poniechał, prawicą w górę unosi pławinę[6], po której brzozowe kotki zielone, świeżo narodzone, figlują niezdarnie. Czarodziejską różdżką jest mu gałąź licha. Kierunek biegu z niej odgaduje i cel go-