szerkę kokietliwego galanta, który nie umiał zdobyć się na (conajmniej!) poprawne męstwo ani w recibis[1], ani też w volapie[1]. I oto spadł na arenę, niby szczebiot skowroni, słodki okrzyk dziewczęcy:
„Toro, Corcito, eviva!“
Ewarysta, panie dobrodzieju, przeciw Manuelowi krzyknęła! Rozumie się, że wnet głosów tysiące ryczały:
„Eviva toro!“
Pochylony w mądrej chęci życia łeb byka naręcz róż purpurowych okryła. Ewarysta, szanowny panie, przeciw Manuelowi róże zwycięscy rzuciła!
Zrozumiał w końcu i sam Manuel, po raz pierwszy w życiu sprawnie veronicę[2] przed własnem, osromotnionem obliczem wykonał i przebiwszy pod osłoną kapy jagnię swoje serce, legł w piasku areny tuż przed bykiem zwycięscą.
Ona zaś... Wiotka, jak eukaliptus w księżycowe niebiosa swe żądze szumiący, zeszła Ewarysta do zwyciężonego kochanka i z zastygłej jego dłoni jedwabną muletę[3] wydarła, przysłaniając odtąd stale krwawą szmatą cudne swe oblicze. Ktokolwiek ku niej podejdzie, wnet chustę czerwoną na oczy za-