leje wody wiadra. Oj, heca nielada i istne pieklisko. Sponiewierane, skrwawione, zdrapane, kakaowemi sińcami znaczone, z kłakami w garściach, wreszcie rozdzielone zostało małżeństwo, poczem westchnęło i policyjny zeznało protokół. Po awanturze znacznie życzliwiej i niemal pogodnie na się spozierali. Obrzęd wyrównania małżeńskich sprzeczności — przez pyskopranie sprzyja czułościom. Kurtyna zapada, chryja się kończy pod ciepłą pierzyną, pulchną jedynaczką. Lecz zanim pośpią, zwykle ulgę czynią sobie: oboje żygają na przemian lub równocześnie, żygają w muśliny, puchy, adamaszki. Jego nawiedza dopust z alkoholu, jej żółć zbełtały ciężarności drgawki. I znowu te kąty nękają Praksedę, drą się, brzękają: „Praksiu moja, Praksiu! uprzątnij to świństwo, szybko bez poznaki!“ Prakseda się kwapi, miotłą na łopatę obrzydliwość zgarnia, piaskiem posypuje, podnosi żaluzje, przez okna rozwarte wpuszcza słoneczko głupio uśmiechnięte i rośne powietrze i śpiewkę skowronią... wprost na splamione, szerokobiodre, w brokaty wtulone a zasmrodzone... małżeńskie łoże. Oni już chrapią, a niania się gapi na swego pana i pojąć nie może, dlaczego od dawna, bez żadnej potrzeby, bez wszelkiej nadzieji, w najgłębszem milczeniu dziewiczego serca... kocha Igora. Zaledwie wyrzekła tę prawdę w sobie, nic nie powiedziawszy, po trzykroć krzyż kładzie: na czole, na ustach i na małych piersiach. Przemienienie Pańskie! Didko chyba znaje! Psie jakieś uroki!... Tfy... coś także!...
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/228
Ta strona została przepisana.