zdoła. I miała co z tego, że się tak pyszniła? Ot... skaparzyła urodę i cnotę jedynie po to, by od fikania zapocone buty pucować z wieczora... A do rozkoszy sposobność była, była raz jedyny! Dziesięć lat temu. Igor bezprzytomny i zaopuszczony do szlafkamery nad rankiem zabłądził i młodą piersiczkę zaspanej scałował. Durna, przerażona Igora, Igora, którego pragnęła nadewszystko w życiu, z tapczana na ziemię jak szczura strąciła!... Poszedł i nie wrócił. Odtąd dygotała już cała we wrzątku, w duszę mu patrzyła, o zapomnienie, o wybaczenie szlochała, żebrała, nockami na klęczkach pod jego drzwiami wspomnienie siliła, lecz żadnej chętki ani zmiłowania w nim nie stermosiła. Skrzep serce mu zatkał dla cudnej Praksedy. Była poza nim, żyła, chodziła i młodość żmudziła. Jak uczeń Pański łagodny bywał, obfity w łaski, a zawsze pyszny, niedostępliwy. Pośród pieluchów, nad balją, przy piecu miłosną cierpotę[1] bez zaprzestania, bez zmiłowania Bożego, ludzkiego, studzi taj miętosi i tak zakutłana[2] w milczenie przystojne jest niby sobaka wierna podwórzowa, co ino ślady pana wypatruje. Chyba do skonu samego, rychłego nie wypietrasi ni słówka marnego o swojej gorącej, jak fibra dławiącej, ku Igorowi żalem chliptającej, miłosnej potrzebie. Więc nie dziwota, że dzisiaj jest kwoczka, ukropem sparzona,
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/232
Ta strona została przepisana.