zmacerowana i podskubana, że kraśne liczka na marne, przyśpiesznie ciemrzą się, ciemrzą[1]...
Już niech co chce będzie, bo i tak Podrygałow nie zerknie nawet. Nigdy nie będzie w pieszczotkach pospania, a nawet żadnego przy kuchni macania.
Przedwczora, bywało, Podrygałowowi gatki naprawiała. Spojrzał pod światło na zacerowane, czerwone jej ręce, po twarzy oczyma bajbardzo pobiegał i po włosiętach ugłaskanych składnie, na oba boki w precelki zwiniętych. — Moja Praksedo — dobrotliwie zganił — jesteś zaniedbana. Masz dotąd niezły rysunek głowy, zwłaszcza w profilu, lecz wątrobiane szpecą cię plamy. Trzeba coś robić, by jakoś odmłodnieć. — Na psa uroki, toż to istne kpiny! Dziś wyprostowana siedzi tuż przy nim i by nie miał wstydu, twarz upudrowała oraz gliceryną ręce wytarła. Właściwie nie ma znowu tak bardzo o co się szastać. Niech Ewarysta spróbuje teraz, niech ona sobie Igora urzeknie i żoną mu będzie. Warto być piątą prawowitą białką[2]. Bachorów kupa już jest gotowa, a nowych dziecisków od razu przybędzie. Igor jest majster i nie przepuści niewieście ślubnej. Czort taki się mnoży, choćby nawet nie chciał. On nietylko płodzi niewinne maleństwa, lecz matce zaszczepia nieludzkie prawo przynaglonej śmierci. Cztery już damy wyprawił do piekła, a to samo licho