Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/234

Ta strona została przepisana.

i piątej nie minie. Niech się taka znajdzie, co znowu skosztuje!

Najsamprzód Dunkę sprowadził z obczyzny. Kobiecina niezła, ckliwa, piegowata. Trzy lata rodziła, co rok, jak najęta. Do ołtarza poszła już z brzuszkiem napiętym i takoż spęczniała wstąpiła do trumny. Błagała, żebrała, by nie poniewierał znękanego ciała. On jednak mąż wierny, a jurny buhaj, wygodę w domu chciał mieć przedewszystkiem, więc ją tumanił, że umiłowanej zdradzać nie może i bez powstrzymania płodził, taj płodził. Pewnikiem z rozpaczy raka przywołała na karmiące piersi i musiała kiwnąć. Po niej nastała tinglówna Rumunka. Rozlazła, uparta, same dwojaki na świat przynosiła, lecz zawsze zdechnięte. Raz, przy łzawym końcu, żywego chłopaka Szaszę porodziła, ale w tym połogu własne swoje łono na śmierć zabiedziła. Ruda, dzióbata, lecz cudnie wystawna Niemczycha z Berlina, z pokorą suki, chylądzią[1] po kątach brzemię obnosiła. Zapalna baba; jeno Igor spojrzał w jej gały piwne, już gotowa była, niby młockarnia gwarnie rozbiegana, do ciągłych porodów. Sześcioro powiła, lecz stapiała zdrowie, krwią nieco popluła i legła w grobie. Nie pytał Igor, kto mu to mrowie, ledwie raczkujące, przewinie, ogarnie, po ludzku odżywi. Domową ciarchę[2] Praksedzie ostawił, a sam, czestny samiec, jak ta

  1. Chyłkiem.
  2. Ciężar.