boguwola[1] zwinny, niewinny, wiecznie bezprzytomny, z podkasanymi swymi komedjanty po szerokim świecie za chlebem bumlował. Na marny ostatek wojennej doli przywlókł do Kijowa szwajcarską wyżlicę z francuskiego rodu. Wystarczyło spojrzeć, by wraz pomiarkować, że zakatrupi[2] on taką marnotę z wykrzywioną gębą i gdyby szczapa chudziarę[3] strzelistą. Była zalękniona, parlowała cicho, a ślepia nadmierne, męką zwilgocone, powiek sinych drżączką zasłaniała w śmiechu. Dowiedział się Igor, że wielka choroba drzemie w niej z czasów, gdy możnego księcia w wojennej uzdrowni była pielęgniarką. Więc bardzo się naglił, by ją zabajcować, póki jeszcze można i jak należy. I przyszło na świat dwoje niebożątek z tuzina najmłodszych. Kilka lat jeszcze brzydnica[4] przekorna Podrygałowową, gdzie tylko dopadła, ciskała w błoto, aż ją stermosiła w drodze z Petrogradu do Saratowa. W ścieluchach[5], przy plancie kolei zniszczonej, tuż obok stacji jakiejś niepamiętnej, dół jej wykopano czyściuchny, piaszczysty. Nikt się nie turbował, że Prakseda sama musiała harować, by pozostałe stado turkawek utrzymać w kupie i przeznaczeniu tańcującemu uczciwie dochować...
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/235
Ta strona została przepisana.