niec przerzucić wspomnień milutkich i urodziwych. Tańcząc, trzeba płodzić i tylko płodzić, dla samego płodu, dla grozy poczęcia i dla rozkoszy zbawczego porodu. Do wnętrza szału należy się dostać i w sobie samym dwupłciowość wywołać. Obu rodzajów wzajemną wolę lubieżną, rozpłodną trzeba w samym sobie bez samczych przeciwieństw cudnie rozszczebiotać i w pohulankę rozkoszy pognać. Trzeba równocześnie być ojcem i matką w jednej osobie. Chodzi mi poprostu wyłącznie o to, że taniec być musi samozapłodnieniem, a więc obrazem jedynym, żywym i zupełnie nagim myśli wysileń.
Przedewszystkiem głową tańczyć się godzi, a ona za sobą porywa ramiona, biodra i stopy. Tańczy tęsknota za tem, co najdroższe, co nieodzowne, czego nikt niema i mieć nie może, o czem nikomu żadnem spojrzeniem ani warg tchnieniem powiedzieć nie wolno, by czucia nie spłoszyć. A w Europie porewolucyjnej, zdurniałej, nowej, tańcują od spodu. Głowę poniechali, zbrodnicze łapy przemalowali, uprzystojnili, demokratyczne brzuchy wyzwolili, tchórzliwe kopyta rozdygotali i tak się puścili w zbanalizowanym, egzotycznym cwale. Bachandrję[1] taką bardzo łatwo złożyć i przefujarzyć wszystko istotne, co zawierały kiedykolwiek pląsy. Ten generalny i ulubiony popis impotensów z nami spółżyjących starałem się cisnąć jako kartę wstępną popisów w dancingu, wyszminkowaną, zapudro-
- ↑ Zabawa taneczna.