ka[1] z dorodnego drzewa nagle zbryźnięta, w poduszkach fotelu cały się rozlepił. Kamienna dożera[2] o losy sadzonek w inspektach marzenia bary mu przygniotła.
Rozwlekle, niedbale, choć dobrodusznie oświadcza saddhus:
— Nigdy nic nie wskóra ten, kto przyspiesza zbawienie swoje albo też i drugich. Mądrością we wszystkiem jest umieć poczekać, a życie czekaniem bywa na ekstazę dla wszystkich wybranych, którzy roztropnem o śmierci gęganiem wzbogacają śmiałość do wędrowania rzeczywistego po zmyślonym świecie.
— Didoczku nabożny, panoczku zacny, wybyście nie chcieli pogwarzyć przypadkiem o biesach drałasach[3] i o delikatku, samym czorcie bat‘ku? Coś mi się tak widzi, że kto chce do Boga dostać się najłatwiej, niech do kusego najsampered idzie. Czort liczko ma gładkie, ludziskom jest chętny, grosza nie żałuje, zaraz wymiarkuje, co komu należy i nie opuści do samej smerty. Tak sobie dumam: ani w Ukrainie, ani to w Rosji nikt Pana Boga nie zwidział nigdy, choć mnogo luda chadzało w procesji, pościły czernice[4] i kadziły czerńce[5]. Za to