wsze mię zajmuje. Jestem sam z sobą o każdej godzinie i nic mnie nie zmieni. Wszystko mi jedno, co o tem ktoś powie. Żadnego więc wpływu wywrzeć nie jest w stanie choćby najbardziej cudacka komnata.
— Samo zawiązanie pomysłu przez życie bardzo mię zajmuje... — nalegał Yetmeyer.
— Od Ewarysty wziąłem mój balet. — A szczo, ja ne skazała! — z dumań ocucona Prakseda wpada.
— Z waszego zbliżenia twój koncept wytrysnął? — zaniepokojony dancinga władca zeznań się domaga.
— Z nieporozumienia, z pogwałcenia gwałtu.
— Pan ją namawiał do samczych swych zachceń?
— Durnego słowa jednego nie pisnął. Bo oto tak przyszło. Siedzę w garderobie, a ona się zjawia. Nie widział jej jeszcze. Stanęła pod ścianą, ręce po sobie opuściła Skromnie i ani rusz bliżej. Trzeszczaki[1] cudne wypuściła na mnie i krew w żyłach praży. Więc moje skośne zapłonęły świeczki. Pod spłaszczonem czołem gwałt czerwono błyska. Zziaj anem spojrzeniem przycapiam dziewkę, zagarniam ku sobie, zdzieram fatałaszki, koszulkę, koronki, na strzępy marnuję. Widzę, już słyszę, nagie piersi dzwonią, dziewicze łka łono w oddechu falistym, zawstydzone włoski pod pachę zmykają. Rozgorączkowany, unie-
- ↑ Oczy szeroko rozwarte.