mężczyźnie nasz balet ochronić. Havemeyer groźny. Jeszcze nic sobie z nas nie przyswoił a zdobywczo piękny. Dziewicę nam sprzątnie. Ona się dzisiaj z swą cnotą pojedna, a gdy nadjedzie wspaniały Orgaz, tuż przed weselem gotowa tę cnotę jemu ofiarować. Zaś założenie mojego misterjum wymaga dziewictwa! — Yetmeyer dziawoli[1].
— Dla samego stylu byłoby zbawienne, gdyby tak można jej czystość dochować — przyznaje Igor. Chciałbym tańcownicy najwyższą miarę jej sztuki przyswoić. Dzisiejszy balet zaledwie jest wstępem do tej kompozycji. Dryndać[2]... to znaczy właściwie nic nie chcieć, zwłaszcza od życia, które nas otacza. Ta zasadnicza w tańcu postawa klasyczne linje uzyskała jeszcze za najdawniejszych, starożytnych czasów, na płaskorzeźbach egipskich nagrobków i na starogreckich malowanych wazach. Głowa, ramiona, biodra i golenia odmowę tylko wypowiadają dla mdłych powabów, którymi życie rozprasza zwartość człowieczego ciała. Tanecznica, tancerz to utwierdzenie osamotnienia wobec zaczepki wszelakich żywiołów, a równocześnie to wybuch wulkanu, który lawą miota na otoczenie, na wszystko co żywe, by ostygnąć w sobie i pozostać głazem. Taniec to monolog myśli oświeconej, hodowanej w cieniu, publiczna rozprawa swojej mądrości z miłością własną, ale bez osłonek, bez wątpliwości, czy możliwości tak zwa-