czonych i w ołtarzowej ciemni przy głowie pobożnie płoną.
Pogania byka, właściwie popycha, horda cielsk męskich, spotniałych, stłoczonych. Karczydła, plecy są pręgowane śladami biczów. Schłostane tyłki są nacentkowane dymienicami[1] ciemno‑brunatnemi. Ryczą, ujadają, bełkocą, stękają, charczą i spluwają. Wciąż podskakują, jakgdyby po wrzątku szkliwa stąpali. Łuczywa smolne dzierżą w lewych łapach, prawice na oślep z basiorów[2] chlastają. Wzdęły się gardziele żądzami zatkane. Olbrzymie wole wciąż nabrzmiewają w syleniem chichraniu[3]. Śmiech parska ogarów, jak gromnic nad trumną ckliwe dogasanie. Na cypkach[4] zbirów gałązki dębowe, lnu wiechcie suszone, lisiury dyndają, jako przyzwoitki. (Moralność policji nigdy nie jest czuła, ale bywa czujna).
Wreszcie byk przemawia. Ryknął z głębi trzewij. (Zakulisowy to efekt zwyczajnie, ale w tym wypadku do samego wnętrza zwierzęcia aparat wstawiony został, gdzie działa sprawnie).
Cnota obudzona z byczego grzbietu zwiewnie zeskakuje na taneczne podium, oczy przeciera. Westchnęła, w czerń wgląda.
Spotkanie z rozpustą.
Widzi wywieszone brytanów jęzory, obleśne, ła-