— Niezawodny sposób, by uzyskać władzę nad tchórzliwym bliźnim, lecz nigdy nad myślą, która może tworzyć.
Tuż nad schodami, któremi zdążają na prywatne piętro, skrzeczy dzieciarnia. Podrygałowiąt nieskalany tuzin. Chłopcy łobuzy kuksują dziewczęta i skradzioną szminką smarują buzie.
Hołotkę zapędza troskliwa Prakseda. Do hotelu śpieszy, do sznelzydera. Żałość ją spiera, skwaśniała i tępa, niewiadomo za czem. Nie zabiła byka, a wywietrzała z niej wszystka rozpusta. Cnota została, ale zakurzona i paskudnie zmięta. I Igor — niepokój i smerdy — udręka. Siedziała w przeciągu, więc coś w nogę strzyka. A ząb trzonowy musiał pewnie zbucznieć[1], gdyż ćmi jak na słotę i ciepa się[2] w gębie. Podrygałow wróci niechybnie nad rankiem. Może z Ewarystą tkwią gdzieś w traktyjerni, świętują trjumfy. Kuma nieproszona, lat dawnych piosenka, wioskowa wspominka, ni stąd, ni zowąd włazi do bębenka:
„Cnoto moja, cnoto,
byłaś kiedyś złoto;
teraz mi się mienisz,
jak w kolei błoto“.