Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/290

Ta strona została przepisana.

— Wieko się uchyla?
— Sprężyna otwiera. Nacisnąć trzeba złoty guziczek na flakoniku z szczoteczką do zębów, na flakoniku przyśrubowanym do toalety, którą przed tem jednak otworzyć należy cieniutkim kluczykiem spoczywającym w zaułku portfela przytulonego do apostołki[1] na lewym brzegu środkowej półki szafy bibliotecznej.
— Innego dostępu wcale już niema?
— Jest gdzieś od sceny, ale nic nie wiem...
— Mów, nie ukrywaj!
— Ewarysta nigdy fałszu nie używa. Albo bez słowa, albo cała w słowie.
— Przypomnij sobie, może jaki szczegół?
— Z prób do Orgaza nazwa się nasuwa. Oblubienicy, to jest mnie, kazano (Podrygałow kazał!) taniec trzech uśmiechów tańczyć przebiegle, z wyrachowaniem wprost matematycznem każde pas stawiać. Wybraniec ma za mną podążyć ścieżką i tam ma stanąć, gdzie ja mu wskażę. Zbaczać nie wolno. Wszelkie uchybienie zagraża śmiercią, albowiem w pobliżu zadywanionej ciszy ołtarzowej wygrzewa się gdzieś tam, na słońcu weselnem, niewtajemniczonym wcale niewidoczne, stado złowieszcze aligatorów, rekinów i węży.
— Nazwę mi podaj, szybko i zwięźle!

— W samym projekcie przez Yetmeyera na papier rzuconym napis wspominam:

  1. Książka zawierająca ewangelje niedzielne i świąteczne.