jąkane echa. Rumowiska lecą, gruzy seplenią. Pchnięcie powietrza krużganek rozdyma. Wyskoczyły odrzwia z masywnych zawiasów. Za kark Ewarystę ramię gwałtu chwyta i do buduaru nieprzytomną rzuca. Szczękają lustra i żyrandole. Ato‑tso Omara za ogon chwyta, by unieść go z sobą, ale książę drapie. Wymknął się susem i pod szezlong wpada. Biedna Ewarysta na wpół ogłuszona ledwie że oddecha.
W sieni i na schodach zgiełk, popłoch i lament. Jacinto z Chińczykiem wypraszają ludzi uspokajając, że drobny wypadek. Pod zbytnim ciężarem żelaznej kasy w Yetmeyerowskiej prywatnej pracowni czasem nadwątlona a przy odnawianiu niewymieniona runęła podłoga.
Nieznaczna szkoda. Lekkomyślny panicz ten budowniczy. Mogą dziennikarze, ta wszędobylska, nahalna hołota, wpaść lada chwila. Zlokalizować skandal, katastrofę!
Gdzie saddhuis, gdzie brahmin? On w swojej zakrystji, tuż przy pokojach gościnnych schowanej, stoi Obwieszony kilometrowymi niemal łańcuchami, nadto obciążony trzydziestu pudami ważek ze stali; odmawia różaniec filuternemi wielkouchami, zupełnie nagi, postrzępioną flagę jęzora wywiesił i jak dławiduda[1] zajęty jest szczerze pokątnem wzdychaniem.
Przedsionkiem służba rozplotkowana dźwiga
- ↑ Organista.