— Cichaj, Prafcsedo, gadanie ci szkodzi! Mało co rozumiem z takiej zbieraniny każdej ludzkiej mowy, jaką ty gwarzysz.
— Co trzeba skapujesz[1]. Może już wydobrzeć nigdy się nie uda? Więc muszę powierzyć, co powinnaś wiedzieć, panienko ozdobna, że dla nas wszystkich jedyny ratunek, abyś ceregielów dalszych nie robiła i za mąż wyszła za baletmistrza.
Inaksze źle będzie. Niedarmo trapierzy[2] mię cholerne widmo, gdy tylko spojrzę na izby powałę: śmierć się kormali[3] do nas kominem! Do ciebie i do mnie, do Havemeyera, tego hardabusa[4] i do trupięgi[5] Ato‑tso chińczyka. Ja nie bakulę[6], tylko to mówię, co sama widziałam.
— Dlaczego, Praksedo, skąd i dlaczego?
— Jego to sprawki, tego bałabajdy[7] — Podrygałowa. On się pokumał z tymi duchami, które są nieczyste. Kawał duszy sprzedał za pomoc w łajdactwach. Śmiercią nas straszy i myśli sobie, że przez nią nas wszystkich w niewolę zagna. Gnipić[8] on ciebie chce przedewszystkiem. W łepetę mu wlazłaś i niema ratunku! Oby was Pan Bóg przed nim