wie jestem i zwierzynę moją przedewszystkiem tropię w dżunglach erotycznych.
— Uwodzicielskie i nadymane prakomunały. Jak więc chcesz zaczynać?
— Całować, całować...
Pada na kolana, jej stopy zagarnia w dłonie zamarzone, po łydkach jedwabnych wargami się ślizga, a ona palcami bronuje fryzurę bliskiego kochanka w próżnię wpatrzona, cokolwiek wzruszona. Nagle suknią targnął i dżety poszarpał. Spadają paciorki na parkiet błyszczący, bezładnie, spokojnie, jak krople deszczu z liści zasłoconych na żwir parkowy... głuche, zamyślone... Trwożnie nadsłuchują. Twarz między kolana wetknął natarczywie i uda całuje.
— Ostrożnie, przezornie, bieliznę mi podrzesz...
— Ciała kaszmirowi „ninon“ niepotrzebną konkurencję robi.
— Pozwól! Niewygodnie...
— Proszę, powiedz: kocham!
— Nigdy!
— A ja potrzebuję raz usłyszeć słowo, którego treści dotąd nie zbadałem.
— Codziennie próbę urządzać można, zawsze na kim innym.
— Ja pragnę na tobie. Sensu czy nonsensu przecież nie wyłowię na pierwszej lepszej drapieżnej samicy. Od ciebie chcę wiedzieć, że właśnie ja jestem tym dobrym przypadkiem, który nic wspólnego nie ma z mem istnieniem, z wartości uznanych
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/329
Ta strona została przepisana.