zgiełkliwym jarmarkiem, z korzyści i zalet sztucznym światłocieniem. Ty jedna pojaśnić możesz mię o tem, czy jestem zarzewiem wielkiej tęsknoty, jaka w tobie drzemie. Nie chcę żadnej racji ani kalkulacji, usłyszeć muszę moje przeznaczenie w rozrodczej przyrodzie, raz poznać pragnę prostacze wesele, gdy żywioł się miota na swe zatracenie.
— Nie więcej nie mogę, aniżeli czynię. Jesteś mi luby, więc daję pieszczoty.
Ujęła za bródkę cudnie przystrzyżoną i na żużle oczu ziejące czernią sztolni porzuconej warg złożyła przycisk, zimny, metalowy.
— Poza Orgazem, poza miljarderem i poza wszystkiem, czem jeszcze być mogę... nie możesz się kochać?
— Słowa nie wypowiem, którem nagabujesz. Nie umiem i nie chcę.
— A więc, czem ci jestem?
— Małżonkiem przystojnym, którego ocalam i którego pieszczę przed samem weselem.
— Małżonkiem? Ocalasz? Przed niebezpieczeństwem, przed Yetmeyerem? Saddhus cię namówił? Czynisz poświęcenie?
— Czynię, co potrzeba dla uciechy własnej. W pieszczotach się dowiem, czem poza Orgazem, czy Havemeyerem, mógłbyś być więcej.
— Ty o mnie się starasz?
— Ja biorę ciebie i tylko o tyle oddaję się tobie.
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/330
Ta strona została przepisana.