Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/331

Ta strona została przepisana.

— A mnie nie zapytasz, czem właściwie jesteś w mojej potrzebie?
— Wcale nie zajmuje. Przejdźmy do sypialni. O wiele swobodniej będziemy się czuli na uświęconem miejscu przeznaczenia. Tam mamy sorbety, które bardzo lubię, likier kakaowy i papierosy marki „Aspazja“, sperfumowane oraz bardzo cienkie, a przez to zabawne.
Fortepianowy, zbełtany akord w ciszy zaspanej, łobuz niespodziany i dokuczliwy, zbryzgał poszepty gruchającej pary tuż za jej plecami i zwyrodniałym, złośliwym kleksem ledwie odtajałe zbabrał umizgi. Ani Ewarysta, ani Havemeyer nie mają odwagi spojrzeć poza siebie, gdzie klawiesz[1] stoi i skąd potępieńcze runęło zagranie.
— Każde zakochanie lęki w sobie kryje. A niezliczonymi już straszakami wprost przepełniona z reguły bywa, choćby najzwyklejsza, zakochania próba.
Po wykrztuszeniu tchórzliwej sentencji oblubienica liczko przytuliła do pikowej piersi frakowej koszuli, przez co odruchowo poniekąd zmusiła do półobrotu dzielnego obrońcę i do zerknięcia w stronę klawikordu.
— Omar, mój Omar!

Istotnie sam książę, który najwidoczniej przesycił się spaniem pod otomaną i wynalazł sobie godną promenadę po klawiaturze, przyczem odkrycie uczynił dość ważne, że falsetami tonów rozdeptanych

  1. Fortepjan.