namiętności, jaka ze mnie bucha!... Powoli możesz już zacząć oddychać... Obudź się lekko! Nie przebieraj oczu, lecz po omacku staraj się żądzę moją zadowolić... A nie bądź ślamagą[1] i nie waż się czasem tej chwili styrmanić[2]...
Jak ogar skulony przy bursuka jamie, niby skaczaniały[3] i niby uśpiony czyha na ofiarę, tak Havemeyer w pozie niemrawego bieśnicę[4] rozwydrzył do miłosnych czuchrań, by otumanioną dzikiem figlowaniem w stosownej chwili opleść ramionami, ugiąć pod siebie krnąbrną dziwożonę, przylepić jej ciało do chuci wezbranej i runąć z nią razem w otchłań rozkoszy rozblomblowanej[5], ogłuchłej, bluźniawej[6]...
Poberesili[7] do samego rana.
Rozbełdowane[8] fjolety zarania zbudziły Omara. Na usta wazy mozolnie wypełgał i z miną dra-