nia, szczwanego badacza sprośnych sytuacij, bezczelnie oglądał skłębione ciała, poduszki spiętrzone, rozlaną kawę na prześcieradle, na skórze lamparciej z likieru jeziora, sponiewierane ciastka na ziemi. Wie, co oznacza ta pogromowa iście dekoracja, więc śmiechem sylenim, kichaniem kobolda i seplenieniem światłego fauna świadomość zaznacza. Przykucnął na szczycie nocnej kryjówki i łapką przeciera stroskane Oblicze, lecz ewolucją tą nieoględną przeważył naczynie dotąd tak cierpliwe. Gruchnęła waza, poleciały szczerby. Przytomny książę błyskawicznie brysnął[1] na fotel sąsiedni, gdzie ocaloną swoją równowagę dla niepoznaki pomiędzy plerezy wtulił porzucone.
Spłoszył kochanków potępieńczy łoskot. Są pokudłani, w ustach niesmak drzemie, do oczu dochodzą codzienności fałsze.
— Jak to się stało? — wystraszonym szeptem ziewa Ewarysta.
— Zaraz pani powiem.
Orgaz się gramoli i pończochy wdziewa.
— Kto wazę potrącił? Yetmeyer niezwykle cenił to naczynie. Będzie awantura.
— A ja sądziłem, że o co innego pani zapytuje.
— Nic poza wazą rozbitą, cacaną, nic mnie nie zajmuje. Czy kolekcjoner zrozumiał dokładnie?
— Dziwne doprawdy, bo byłem pewny, że nocy dzisiejszej miłosne zdarzenie omówić należy.
- ↑ Przeskoczyć.