— Trud byłby zbyteczny, gdyż ukąszenia są dziełem moskitów.
Krawatu nie wiąże, ogarnia go wściekłość.
— A o zasadzkach na życie moje ukartowanych przez Yetmeyera również nic nie wiesz?
Ona oczy mruży, wysunęła głowę, zacięła usta, aż porwie się wreszcie i syknie zawzięta:
— Proszę nie wrzeszczeć, bo ściągnie pan ludzi. Nigdy nikomu nie dałam się dręczyć. Od tego jestem, aby sama sobie zadawać męki!
— Powiesz natychmiast, czy przygotowują w „Weselu Orgaza“ dla mnie śmierć podstępną — ryczy Havemeyer zzieleniały, drżący.
— O niczem nic nie wiem. Nic mnie nie obchodzi. Skąd przypuszczenie? Pan mi obojętny, więc nie badałam...
W skoku nieprzytomnym na łożu uklęknął i z pełnym rozmachem policzek wymierzył. Jak ślepoń[1] łapczywy i napastliwy bzyknęło klaśnięcie. On głowę pochylił i rozpacz wstydliwą swego porywu na łonie jej skrywa. A baletnica oszołomiona, z pręgą różową na liczku lewem, wyprostowana, jak w trumnie leży. Powieki spuściła, została uśpiona. Woskowy profil klasyczną dumę mrozi i ścina, bo w nic już nie wierzy. Ato‑tso? — szepcze, Ato‑tso! — wzywa.
Omar całą scenę przez wydrążenie w fotelu zoczył. Już się przekonał, że dawny pan jego, to pospolity, nowoczesny brutal. — Można kobietę sprać
- ↑ Giez, bąk koński.