do pokoju wpada, ochrypły, zdyszany i zapocony. Na biurku siada. Szyfrową depeszę przywozi na szyi. Odczytywanie jest długotrwałe. Jakoś się klei.
„Wyspa Wight. Postój pierwszy. Po północy druga. Kalaputryna[1]. Papież coś zmiarkował. Noc była łagodna. Nieustannie gęgał[2]. Chciał rewidować moje kuferki. W jednym kardynał. Nie pozwoliłem. Towarzyszów zmotał i rewolwerami wszyscy mię zmusili do lądowania. Do sanatorjum, gdzie leczą choroby krtani, uszu, nosa, z aparatem wpadłem. Ogólne kichanie i przerażenie. Pożądany popłoch. Wówczas zaufania kwestję postawiłem. Ato‑tso przeklinał, więc w twarz go wyciąłem. Osłupiał. Zdurnieli. Szybko rewolwery odebrałem wszystkie. Dobrowolnie potem kardynalne pudło lekko uchyliłem. Gdy majtki kobiece na wierzchu ujrzeli, od śmiechu ryczeli. Wytłumaczyłem, że eskimoskę, wielką elegantkę, mam za kochankę. Papież przepraszał i błogosławił, ale obstaję, by był pojedynek kiedyś w wolnej chwili, gdy będzie na rękę takie załatwienie z Ato‑tso rachunków. Draniaszki ufają mi już bezwzględnie i uważają, żem przedni kieptarz[3]. Nie przeczuwają, co wkrótce ich czeka. Po przepłukaniu ust, gardziołek, nosów, ale w restauracji, gdzie zapłaciłem rewolwerami skonfiskowanymi, i po nadaniu niniejszej depeszy, wsiadamy, jedzie-