co przychodzi z świata zewnętrznego, niezrozumiałych myśli nie spotkałem, natomiast bez liku zauważyłem pomyśleń jasnych, ale nierozumnych. Zaletę w sobie odkrywam bezwiednie: umiem najuprzejmiej przyjmować u siebie źle wychowaną a rzetelną nudę. Z drugiej zaś strony umiem mą zabawę oddać bez namysłu do zepsucia drugim.
Lecz po co żyję? Po co ostatecznie?...
Coś mi się widzi, że wciąż mam jeszcze czeremere w czubku...[1].
Czy to jest pytanie? Kto mi sondowanie samego siebie narzucił tak obce?
Myślę. I tyle...
A myśleć umiem, niezgorzej, najściślej. Wiem o tem napewno...
Myślę i myślę, najoczywiściej i najlojalniej...
Wówczas nie czuję, że byłem, że jestem, że być jeszcze mogę...
Ten brak poczucia rzeczywistości, gdy myśl się mozoli, jest życia mego najsurowszym prądem.
Bunt jakiś się składa w czystych sylogizmach, a ja nieruchomy i nadal pokorny... Myślę, więc nie czuję... myślę, więc nie jestem...
Gdyby się zgodził jakiś pan uczony, jabym spróbował pracować mózgiem, gdy serce nie bije.
Tkwią we mnie zalążki do nieśmiertelności zgoła niebywałej, bo funkcjonalnej, że ją tak nazwę; ani fizycznej, a nigdy i wcale nie metafizycznej.
- ↑ Zawrót głowy.