— Raczej reconquista[1], szanowny panie! — Wyobraź sobie: ja konkwistador, następca Kolumba, Korteza, Pizarra, Loyoli, Cervanta... Podbojów nie wiodę, lądów nie odkrywam. Religje zdobywam. Nie systematy, obrządki, wierzenia, lecz uczuć kosmicznych samum zadzierżyste rozpętać pragnę w łbach ludów powszednich. Zgliwiałych wierzeń ikony złociste, sekciarskie kokony, zabalsamowane marzenia wieczyste wskrzesić muszę, schłostać i gnać na oślep w międzynarodową wędrówkę miłowań, w pielgrzymkę do źródlisk, gdzie sens żywobycia[2] na człowieczej ziemi: twórczości zamieć, rozkosz, rozgoń[3], żmuda.
— I dlatego właśnie ja mam psieć[4] na słocie?
Typowy Anglosas. O wygodzie duma, gdy gna do ataku. Wyspa Zapomnienia... All right! pański pomysł. To inzularna wzorowa konstrukcja. Pranarodowa. Arsenał szykujesz, czaisz się do skoku. Musisz napaść wreszcie, by poczuć, że jesteś. Zwycięstwo twoje możliwe jedynie w udałej zaczepce, zamaskowanej czcigodną obroną. Od wieków sposobisz doskonałe twory na ten raid korsarski. Przymierza udajesz z Francją czy z Japonją, do Niemców się mizdrzysz. Jesteś łagodny, ściśliwy[5], rozumny, arcypokojowy, a właściwie czekasz, aż będziesz gotowy