przyodziewa. Różnicę wybijam, ażeby zaznaczyć, jak bardzo troskliwie o udział zabiegam wzoru dżentelmena anglosaskiego w moich plebejskich, meksykańskiego cowboya, wichrzeniach.
— Słyszysz, jak światówki[1] skoczne z operetki ktoś wygwizduje?
— Tem lepiej dla nas. Pewność zyskujemy, że nikt nie szpukuje[2]. „Wyznanie wiary“ czytałeś Newmana? Jemu zawdzięczam, co obecnie czynię. Na tierra tamplada[3] powojennej ery zakładam inspekt a, niepodległej myśli sadzonki wlepiam, by religijne zeszły sentymenty. Wcale to nie będzie lekka krotochwila z sukcesem prawdy, której klatki trzeba, aby uwierzyć w nią chciała widownia, lecz borba szczera i wielki rwetes pod gołem niebem, bez nadprzyrodzonej łaski suflera. Massa Havemeyer! — prostacka afera o samoistnienie, o sens równowagi z prawdziwym człowiekiem, na spólnej tratwie twórczego chcenia. I tu jest droga, na którą wstępuję — droga do Boga!..
— Zabraniec[4] jesteś i wcale nie widzisz, jak z niemrawych nurtów coś wciąż się wychyla i podsłuchuje czy skrada się ku nam.
— Do nory czmycha przyrzeczny padalec lub patroluje łódka celnika w poszukiwaniu premjowych