Ta strona została przepisana.
Cały upaciany[1] mr. Yetmeyer dychawiczną czkawką stawia pytanie:
— W jedynego Boga, w Boga — myśl — początek, w Boga — ukochanie, w Boga — stworzyciela, twe źródło, twe ujście... wierzysz Havemeyer?
Świnia — dobry omen.
Wzgórzystem przejściem tuż nad urwiskiem i nad głowami wybiedzomemi obu miljarderów kadeckiej szkoły sunie parada. Wracają z ćwiczeń. Orkiestra się piekli. Świdrują ucisz[2] fujary, klarnety. Mgławica‑śmietana została przez werble ubita na pianę. Błyskają latarki. A gardła junackie fanfaronują:
„Dajda, rajda tomty — dada tada romty,
Dojdo rojdo tamty — dodo todo ramty,
Dejde rejde tumty — dede rede rumty,
Dujdu rujdu temty — dudu rudu remty,
Dyjdy ryjdy timty — dydy rydy rimty“.
Dojdo rojdo tamty — dodo todo ramty,
Dejde rejde tumty — dede rede rumty,
Dujdu rujdu temty — dudu rudu remty,
Dyjdy ryjdy timty — dydy rydy rimty“.
Nikt nie odpowiada. Jaskot[3] już wsiąknął w przedmiejskie fafoły[4] Wybleszczył[5] oczy wiary