— Ogłupieć można w ślakwie[1] zatraconej. Pójdźmy ku miastu! Oświetlona droga!..
Niebo szaruży[2], hargusi[3] Tajo. Na uspy[4] weszli. Gibas[5] dąży przodem. Jednacz[6] zgnębiony kaczka się[7] za nim. Wschodowiec[8] biczuje. W trząskim[9] ile toną. Raz wraz kamyczki, stąpaniem strącone, kulają się w rzekę i zaczepiają fale pośnione. Pacuk[10] na but skoczył Havemeyera i jak oparzony strzelił do graźni[11].
— Wprost nie rozumiem. Odemnie wymagasz nadzwyczajności za Ewarystę, a jednocześnie bez żadnych skrupułów Podrygałowowi dajesz ją za żonę! Czemże jest ten chłystek?
Wstępuję pod górę, uliczką stromą. Niemiłosierny bruk starożytny. Ślizgota[12] dręczy. Kudłas[13], aferzysta z piekarni przydrożnej, zwąchał szopówkę[14], gna jak szalony tam i z powrotem, jazgoce