skałbyś prawo, by ten cud nieziemski, Ewarystę moją, pojąć za małżonkę, przez skórę czuję, poprostu widzę paraoptycznie, że wzorem kochanka mógłbyś być dla wszystkich ożenionych samców. Jak o Karolu III, Burbonie, również i o tobie pisanoby z wdziękiem: „il n‘avait point de lit dans son appartement, tant il était exact a coucher dans celui de la reine“. Nie żartuję wcale, jestem przekonany.
O królewiczu mój urodziwy i zakochany, powiedzże raz wreszcie, czy ty wierzysz w Boga?
Wytworniś stoi o latarnię wsparty. Otrzepał kapelusz, kołnierz starannie postawił od płaszcza, rękawice wkłada, machnął laseczką i odpowiada bez zająknienia:
— Wierzę.
— Co słyszę? Możliwe? Wierzysz, ty wierzysz?..
— Tak jakoś się składa, że właściwie wierzę. Myślą nie doszedłem, tylko przez uczucie, że tak być powinno, że lepiej będzie... bliżej Ewarysty...
Zamilkł. Wyprostowany, oczyma ściga ponury koloryt niewidzialnego obrazu Ribery. I posępnica[1] na kolekcjonera obliczu się ścina.
U nóg mu się tarza Yetmeyer szczęśliwy, pogruchotany, a uśmiechnięty.
- ↑ Melancholja.