Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/431

Ta strona została przepisana.

Ktoś zauważył Podrygałowa na „Albatrosie“, gdzie trumna Praksedy. Chlusnęły brawa. Mistrz rozkraczony tuż przy pilocie jest pochłonięty sygnalizowaniem chorągiewkami umówionych znaków placówkom jury, sterczącym po drodze.

Pływający Sjam i pukająca policja.

Wtem burda uliczna. Przy bramie wchodowej do Alkazaru. Ludożercy właśnie w orszaku nadchodzą, gdy nagle z za krzaków, czy tylko chwastów, ledwie ocuconych przedwczesną wiosną, wychodzi obdartus, roztrąca szpaler i przecina drogę. Ujrzał policemana w granatowej gali i w płaszczu gumowym, więc ku niemu zmierza. Milicjant zrażony widokiem nagusa, którego portki, chociaż perkalowe, ale źle skrojone, pępek odsłaniają, którego cylinder, zniszczony antyk z dyrektorjatu wytwornej epoki, na kołtuniastej hardo tkwi głowie, którego nogi bez żadnych skarpet łódkują szczwanie w podartych kaloszach, spętanych sznurkami, ogłasza twardo:
— Podczas pochodu na drugą stronę nie można się dostać. Proszę się cofnąć!
— Na dworzec śpieszę, chciałbym krótszą drogą.
— Nic nie pomoże. Trzeba zaczekać, aż przejdzie orszak.
— Jestem członkiem jury, międzynarodowy spełniam obowiązek, nie mogę się spóźnić...