w tamtą stronę, gdzie kręgi na wodzie i gdzie się ukrywa przestępca szczwany.
Prawo jest prawem i hekatomby najbezmyślniejsze składają mu zawsze zawzięte tumany. Daje komisarz rozkaz swym podwładnym, którzy przyklękli na jedno kolano. Gruchnęła salwa. Jak kaczki spłoszone kule podskakują po falach zdziwionych. Trzydzieści trupów i czterdzieści rannych z pomiędzy gapiów pokotem się kładzie na pobrzeżne szkarpy, jak przy sianowaniu[1]. Przedziwnie się składa, że sami krajowi ziemię zagryzają, a z obcych jedynie dwóch Japończyków z Urup i Itirup oraz z Tripolisu trzech murzynów starych. Ludziska ganiają[2] w obłędnym popłochu, szturmują bramy, przeskakują mury, na brzuchach raczkują, wypinają zady i każdy się bliźnim przed kulą osłania. A pukanina, jak oszalała, bryzga na lewo, siecze na prawo. Wzdłuż całej drogi terkoczą strzały.
Gdzieś ktoś komendy nie zrozumiał wcale i do latawców celując pudłu je. Niektórzy wrzeszczą, by się opamiętał, lecz on tak trafnie pojął zadanie, iż tem namiętniej problem rozwiązuje.