Do Albatrosa przyczepił się sprawnie i bombarduje. W końcu zadrasnął mu prawe skrzydło. Wnet majestatycznie żałobny ptak spływa na rzeki pieluchy, na falach osiada i piersią łabędzią prując tłuste nurty, bez zatrzymania w dalszą drogę sunie. Podziw wywołał i otrzeźwienie. Wszyscy uznają, że aparat cudne ma właściwości błotnego ptaka, cyranki, derkacza. Lata i pływa, pływa i lata. Jest oczywistem nawet dla postronnych, że szanse zwycięstwa w wysokim stopniu typ wodopłatowca pływakowego dzierży i ustala.
Na miejsce pamiętne, gdzie samolot dzielny o rzeki polewę otarł ranne skrzydło, już przybył z dancinga jakiś augur rzymski, pontifex uczony w starodawnych tekstach i przepowiada religijną przyszłość z widocznych oznak. Rozkosznie gada ten szczwany haruspex[1]. Ex avibus[2] swoje wywodzi auspicja[3] i w signum de coelo[4] zmyślnie układa: „Ofiary konieczne przy ciągłej wymianie pomiędzy niebem i pomiędzy ziemią niebawem ustaną. Dalszych mąk ludzkich nie będzie już trzeba, gdyż mózg myślący na stałe pojmie, że wycieczka w niebo o wiele pewniejsza od zbyt dufnego kroczenia po ziemi“. Dwóch widzów, ukrytych za ladą grocemji, opodal wciąż chicha i szelmowskim szeptem przedrzeźnia