— Nie chcę mi się gadać, bo ja tu jedyny od biesów delegat. Jest mi markotno bez łysych kusych. Oberczort jestem i arcydemon. Szukacie wyrazu dla świętej myśli, dla miłowania i dla dobroci. Żadnej świętości nie było nigdy i żadnej dobroci. Poco się rozbijać pośród tych nudnych, zapoczciwionych, samych misztygałów? Nic się nie urodzi z tej waszej plewy. Bytu tajemnicę zakrył ludzkości swym własnym ogonem sam djabeł potężny. Do niego trzeba po prawdę się zgłosić, jemu hołd złożyć, głupstw mnóstwo napłodzić, na które jest wyraz. Z nonsensów jedyny, zorganizowany, lecz podle chciwy i marnie tchórzliwy, to system sowietów. Kosmos się zaciął na ogonie djablim, który należy wprzód obłaskawić, potem uruchomić. Mądrość wyczerpałem, przemowę skończyłem.
— Oddajcie ogon aligatora, który skamieniał i dzięki temu jest przenajświętszym Liberji znakiem. Narodowego tego krokodyla razem z ogonem wycyganił od nas prusaczysko Schemburg i do Niemiec sprzedał, gdzie ogon zaginął. Ogon jest ważny. Łatwiej nim wywijać, aniżeli śliskim i płaskim ozorem. Rezolucję stawiam o przymusowy zwrot tego ogona, bez którego nigdy ład nie może wrócić na łono wszechświata — generalny konsul Afryki księstewka, Lulu Tałulu, groźnie zapowiada. W czerwono‑żółtej zarupie[1] na szyji, z opaską na wąsach, tęgi dyplomata kordelas węgierski z pochwy wyj-
- ↑ Koc indyjski z otworem na szyję.