na wyżach przestworów i wcale nie czują, że się oderwali od powierzchni ziemi o stóp jedenaście zaledwie tysięcy. Nałożyli właśnie, jak na maskaradzie, błazeńskie maski do wdychiwania ożywczego tlenu i w mah‑jongg‘a[1] grają, jako najdroższą, modną rozrywkę. Kwiaty miotają, wiatry puszczają, grożą smokami, charakterami chętnie spluwają i bambusowy los wyplatają sobie na chwałę, a drugim na zgubę. Perdykoza[2] Dawid, co buja i pływa, a kroczyć nie umie udeptanym śladem, „Trzech apostołów“ niemal już przyłapał i w żywe oczy z wielkiego wymoczka, z Orgaza szydzi, który się kiwa nad kamieniami, nie mogąc powiązać jedynkowej „głowy“ z dziewiątek „ogonem“. Panna Ewarysta z Podrygałowem „taniec par“ składają przeciw hrabiemu‑ambasadorowi, który się uparł, by „wielką ciągłość“ chińskimi znaczkami sobie wybrukować.
Przy mocodawcy, w stroju astrologa ze średniowiecznej, hiszpańskiej komedji, Ato‑tso zasiadł kibicując wiernie. W bezdennych obszarach czarnej sutanny, przetkanej gdzieniegdzie gieranij płomieniem, strupieszały starzec Omara przytulił. Księciu żółtaczka już zalała ślepia, a brak oddechu na tak przesadnych, zgubnych wysokościach, nozdrza mu rozdyma i pyszczek skrzywia. Wrzód na wątrobie,