Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/471

Ta strona została przepisana.

— Cichaj rycerzyku! Łebek, ośreniały[1] w przymrozkach smętku, złóż na moje ramię.
— Psiakrew, papieżu, muszę ci się przyznać, że koniec czuję i że z tem uczuciem jest mi nieco głupio. Bo pomyśl tylko: dokładnie rozumiem, że za chwilę skonam. Kto jest obciążony darem autoskopji[2], sam podpisuje na siebie wyrok. Przyznasz mi jednak, że sytuacja jest kłopotliwa i nieco drażniąca. Co w takiej chwili należy uczynić? Możnaby od biedy nie pomyślawszy palnąć coś od ręki, coś ciekawego, testamentarnego, coby powtarzali obłudni hultaje przy tresowaniu ślepych, ludzkich szczeniąt. Lecz nawet takiej mizernej drobnostki, jak zamigotania frazesu fosforem, czy spartaczenia sentencji cherlawej na łożu śmiertelnem, nie chce mi się wcale.
— Książe, natychmiast wykonam każde twe życzenie. Czego ci dostarczyć? Kogo zawołać?
— Nic i nikogo. Niechaj dalej grają. Wspaniale, wspaniale, że nic nie miarkują! Mah­‑Jongg i samolot, próżnia w powietrzu, zapowietrzone próżniaków mózgi, szajka drapichrustów, czyli byznesmenów ideologicznych, jakże doskonały, zachwycający sztafaż na wezgłowie cichego konania, wprost wykrojona z niemieckiego filmu śmierci okoliczność, troskliwie dobrana przez reżysera dla watr obi an ego degenerata...

— Wybaczy książę, dla desperata intelektualnego...

  1. Pokryty szronem.
  2. Widzenie własnego organizmu i jego chorób.