w uśmiechu uprzejmym. Poprawność zachowam i obojętność. Jakie to straszne: ja ojcem, ja ojcem...
Wlecze się z futrem oblubienicy w sam kąt kajuty i rzuca szenszyle nieocenione na kosz z butlami, jak gdyby przeczuwał, że tam gderliwy towarzysz jego, nawet po śmierci z wyrazem zgryźliwym, zaczął odsypiać wieczysty sen dumy.
Baletmistrz zwołuje:
— Zasiadać, panowie, do nowej tury. Mnie się należy za „Trzynaście Sierot“[1], tysiąc dolarów od Havemeyera. Mogę poczekać jeszcze do jutra, a wypłatę przyjmę, jeśli dogodniej, i w angielskich funtach.
Już w gruzach leży mur madżongowy. Tarzają się, piętrzą kamyczki schludne, z kości słoniowej. Panna Ewarysta przy radjoskopie bawi się cudownie. Zwiedziła moszeę prastarą w Kordobie, była u cyganów w samej Granadzie, do Algeciras i do Tangeru nieco zaglądała, a teraz grzecznie sylabizuje od ręki rzucony, górami i morzem narysowany na ludzkiej ziemi Boski alfabet. Co trzy minuty przerywa badanie, ucząc się na pamięć znaków zaklętych, a przy sposobności tej pożądanej nosek pudruje i usteczka plami. Kolekcjoner usiadł przy samym pilocie, lufcik otworzył i płucze usta, gdyż pod-
- ↑ Kombinacja maj‑jonggowa.