niebienie spuchło mu całe i pęka dotkliwie. Truchleje on na myśl, że to recydywa potwornej choroby, krwotocznej skazy, którą przed laty zdołał odepchnąć dzięki poradzie doktora Landsberga z kliniki wiedeńskiej.
Yetmeyer zjechał z siodła taboretu na powierzchnię stołu, fiszki dominowe butami skopał, pled sobie podłożył i zasiadł w kuczki. Kraciastą poszewką zamierzeń świeżych, odprasowanych powlókł oblicze. Ślicznego Piosia przyciąga za połę:
— Zrzuć, hrabio, maskę, watę usuń z uszu i przykucnij przy mnie. Zjeżdżając ku ziemi pogadamy sobie. Port już się uśmiecha rozigranemi świecidełkami.
— Piętrzą się z oddali zwaliste bloki fortu Sebastjana.
— Pół godzinki jeszcze dzieli nas na razie od modrej, uroczej Kadyksu przystani. Proszę mi przyznać, czy to nieprzyjemnie tak bujać z nami? Zawsze, we wszystkiem jest sens ukryty, ten sam, głęboki... A hrabia nagle, jak łucznik — kłusownik, wypłasza wiary zwierzynę najgrubszą, strzelając do niej ukryty w zaroślach niecnych kaprysów, z operetkowego niemal arkebuza magnackiej fumy,
— Rachunku za pociąg jednak nie zapłacę.
— Kazałem wyrównać, a pana zaskarżę. Urodzi się z tego zajmujący proces, co nam nie przeszkodzi, by w rzeczach istotnych módz nadal spółdziałać.
Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/481
Ta strona została przepisana.