czynów, ani też ganić. Ludzi niewłaściwych do moich przedsięwzięć chętnie dobieram, bo każdy z nich stwarza pospolitości pozory potrzebne, przekonywujące. Przy transcendentalnych, górnych aferach jest nieoceniony taki balast ziemski. Na wszelki wypadek od katastrof nagłych jam ubezpieczony i na nieszczęściu nie mogę stracić, lecz dobrze zarobić. Ci, którzy chcą ginąć przez nieuwagę lub zapalczywość, niech sobie skandali, ile chcą, płodzą. Ja ich nie powstrzymam. Lubię bez wyjątku wszystkich mych partnerów i każdego cenię. Trudno zaprzeczyć, że cały zespół dziwną bandę tworzy, naogół przykrą i napastliwą. Jak to powiada łacińska sentencja? Singuli canonici boni viri, sed capitula mala bestia. Tak w społeczeństwie dzieje się każdem i nie inaczej przedstawia się u mnie.
— Daj dojść do słowa, uparty bufonie! Ta konstruktywna twoja pierdółka[1] już na mnie nie działa. Jak handlarz starzyzny, sprzedajesz kmiotkowi zniszczoną czapę, szwy potargane w konwulsyjnej łapie ukrywasz chytrze i skrzeczysz nieznośnie: „Gdzie, jaka dziura? poco dziura, komu i kto ją widział?“ Takie bujanie już mnie nie stropi, Zbyt łatwy teren do eksploatacji torfowisk głupoty wybrałeś sobie, bym puścił ci płazem wybryki bezczelne. Pośród tysięcy rozrechotanych, powszednich problemów poruszyłeś tłumy religijnemi ekstrawagancjami tylko dlatego, że metafizyczno‑kosmiczne
- ↑ Prostackie gadanie.