— Papadopulciu! Ty cygański synu! Dam ja ci szulerkę. Tak sprawy pilnujesz, kiedy ci wiadomo, że mam przyjechać? Za dziesięć minut już będę u was. Co nowego słychać?
— Ach... pan Yetmeyer! Uniżony służka. A ja myślałem, że to Cynamon, ten pierdzigryczka[1] z londyńskiej giełdy. Biuletyn dzisiejszy mniej więcej jest taki: Kinematografy wszystkie wypchane na naszych filmach. Nie odebrałem jeszcze dotąd kasy, ale przypuszczam, że tak, jak codzień, zarobię dla siebie ze sto tysięcy. Muszę się namyśleć, ile z tej sumy odstąpię panu. Mamy czas... obaj. W szpitalu sprzedałem tysiąc biletów po sto pesedów, a drugich tysiąc po sto dwadzieścia, wszystko na wykład szanownego zbawcy. Oba czupiradła leżą napół żywe, obandażowane i opryskliwe. W murze lecznicy, dzielącym pokoje czułych sąsiadek, zrobiłem wyłom, by bez wytężenia mogły się kłócić. Wszystkie wydania pism wieczorowych poprostu zalane artykułami skandalicznymi. Jeden pod tytułem: „Wielki nawróceniec i oblubieniec, czyli hrabia Orgaz“. Bardzo zamazane, siatkowe odbicie facjaty podłej i zatraconej. Przez omyłkę wzięli za kolekcjonera czeskiego szpiega, którego Polacy schwytali w Krakowie. W mieście bieganina. Na wybrzeżu tłumy, które oczekują waszego przybycia. W łodzi podwodnej od dwóch godzin siedzą tajni agenci do przemycania wszelakiej broni. Z Berlina jeden, a drugi z Kremla.
- ↑ Człowiek ślamazarny.