tecznie jedynie tylko, nieuleczalne... delirium tremens. Czy tak, czy owak... na jedno wychodzi. Przepraszam na chwilkę. Odbędę teraz premjowe strzelanie...
Z kanonierami zniknął w półmroku kłębów maszynowych.
— Igor Francewicz! Zabieraj nogi i dymaj do wieży z twoją krasawicą! Pop wcale nie kipnął i zaraz was zwiąże postronkiem ślubnym, którego nie pi zetnie żaden z miljarderow. Musiałem brechać[1] przed kolekcjonerem, bo posmarował za to Majcherek — wzywa baletmistrza poufnie kapitan.
Zakneblowali usta Ewaryście i powlekli z sobą, jak cielę do rzeźni, gdzieś na ubocze hali maszynowej.
Pan grubokościsty, z teczką pod pachą, z ćwikłą na policzkach wyraźnie sflaczałych, pyszny obywatel z Frankfurt an der Oder, w sąsiedztwie papieża oraz fakira zawzięcie się pęta.
Ehrwürden[2] — wszczyna — przywiozłem próbki świetnego tyfusu i wzorowej dżumy. Wszystko wykonane w bakterjologicznych, akcyjnych zakładach spółki Berlin — Moskwa. Za plecami wrogów chciałbym mój towar przewieźć towarzyszom na Czerwonym Wschodzie. Tam coś się kroi nad polska granicą i w Bessarabji. Może się przydać mój szlachetny produkt. Przyjmijcie dostawę. Zyski niebywałe. Z kim tu można gadać? Właściciel urżnięty,