goście czerknięci... Pragnąłbym wyłożyć projekty moje komuś, co zachował choćby ułamek vom recht gesunden Menschenverstande[1]...
— Napróżno. Zapóźno. Każdy swoją dolę tu przekalkulował — podniósłszy dwa palce Ato‑tso gęga.
— Tu miejsce jedynie na irracjonalizm — ględzi śpiący brahmin. — Nie ma co się dziwić. Szczyt świadomości musiał doprowadzić do przesilenia w beznadziejności. Obecnie pozostał wóz albo przewóz. Oczekujemy walnej katastrofy z jednej minuty na każdą następną.
— Coś ci opowiem na pocieszenie, błędny kupczyku. Bajeczkę prawdziwą, wyjaśniającą, dlaczego inaczej być nie powinno i być nie może. Pochodzę z krainy żółtego smoka, więc opowiadając pozostanę w domu. Dwa tygodnie temu koło Szanghaju rozpasany pociąg najechał na pogrzeb idący w poprzek szyn kolejowych. Rodzina zmarłego, czterech pogrzebników, żałobny rydwan i zaprzężonych sześć wspaniałych wołów zmiażdżył parowóz na krwawą juchę. Ocalała tylko trumna z nieboszczykiem.
— Saperlot, noch einmal![2] Mocna anegdota — przyznaje niemiec.
— Znam lepszą musztardę na twe podniebienie — kawęczy saddhus. — Wyobraź sobie pobrzeże Chili. Urocze, zgniłe, dwie małe wysepki, gęsto