W Santo Tome przed balaskami hrabia Orgaz klęczy. Jest po nieszporach. Mrok fjoletowy zalewa wnętrze. Nędzny płomyczek w wieczystej lampce kryguje się, wstaje, bezsilny opada, wyrasta ponownie, parska i jęczy. Dziadek niezdara w granatowym płaszczu, starannie splamionym białą stearyną, odkurza stalle i pociąga nosem, by głośnem chlaśnięciem co kilka minut stwierdzić namacalnie, że jeszcze żyje w tej poobiedniej, kościelnej pustce.
Havemeyer klęczy i dobrze się czuje. Po nocnej przejażdżce w morskich czeluściach, po orgji pijackiej, która się skończyła dopiero nad ranem, kiedy zrozpaczony spólnik i zbawca łódź roztańczoną z odmętów wyłowił za pomocą sieci radjowych promieni, grają mu pulsa i lekka gorączka wichli się[1] po żyłach. Na kamiennych stopniach jest mu teraiz chłodno i niemal błogo. Wręcz mu odpowiada ta zawie-
- ↑ Kręci się.