niedocieczonem i nieuchwytnem uczucia z rozumem. On, Havemeyer, pierwszorzędny kupiec, życiowiec, dekadent, smakosz pięknych kształtów, dobrego rysunku... na straszną ślizgotę[1] niedawno się dostał, w jakąś zimną próżnię, między niedowiarstwa cuchnący zaułek, a wiary wschodowiec[2]. Odrewniał we wnętrzu wskutek niewygody takiej postawy i niby ułomniak kilkakrotnie upadł, by nieudolnie podnieść się potem i skapcieć[3] do reszty. Lecz ma on wiarę, którą mu chciał wydrzeć zaciekły Yetmeyer. Swą wiarę posiada uczciwą i prostą, którą zaniesie ze sobą do skonu: wiarę, że nie wierzy, Zaprzeczenie wiary może być wiarą. Tę prawdę właśnie wyznaje Bogu, z którym tak dobrze rozmawiać po cichu, bo On wszystko słyszy. Weselny Orgaz, to czysty kawaler i bez zarzutu. Do siebie więc wraca dziś kolekcjoner, do swojej niewiary, by mógł być prawdziwie mistyczną zjawą oraz postacią niezaprzeczenie pantomimową.
Przed nim, poza nim, przy skroni,, pod dłonią cień jakiś się pęta, drepce słodki szczebiot, łaskocą zadumę jedwabiste loki, tuli się do piersi główka rozpalona, nowonarodzona. Orgaza potomek, kolekcjonera prawowity bachor. A ojciec bezbożnik...
— Nie mogę, nie mogę, nic nigdy nie śmiem poczynać w życiu z krwi mojej chorej. Ty sam wi-