nos wytrze lub schrupie migdały smażone w cukrze. Zagajniki fraków i dekoltów łachy poniekąd stężały w lekkim przymrozku oczekiwania. Weneckie latarnie gaworzą u stropu, dwukomorową, towarzyską blagą zabawiając mroki.
Syknął aparat i wnet brzask nastał różowo‑liljowy. Na środek patio lakierowany i dwukołowy zajechał wózek. Onczidaradhe jako riksha‑coolie[1], nędzny, chuderlawy, utykający, a cwałujący i uspółcześniony, albowiem pojazd jest wyposażony w praktyczny taksometr. Bengalski tygrys, trzyletni mieszkaniec zarośli trzcinowych, na zadnich łapach przykucnął w siedzeniu. Rycząc powozi. Raz w prawo, raz w lewo. Obok kocura dwuletni malec, lnianowłosy bubek, w koszulinie szarej, z karmelkiem w buzi, bez obawy stoi. Oba pięstuczki śmiało zanurzył w białe podbrzusze czułego rabusia, aby w ten sposób utrzymać w biegu grzeczną równowagę.
Przerażonym damom gęsia skórka schodzi na ramion jedwabiu. Mężczyźni na ogół gorzko uśmiechnięci.
Utknęła trójca ekscentrycznych jeźdźców u wejściu na schody. Tygrys najspokojniej obwąchuje taksę, gdyż chciałby wiedzieć, ile się należy. Dzieciak cmoka smacznie. Riksza rzucił dyszel i lży widownię chrypliwym wrzaskiem:
— Schyłkowce! Kultura nic wam nie pomoże.
- ↑ Riksza‑kuli, człowiek spełniający rolę zwierzęcia pociągowego przy wózkach w Chinach, Japonji i Indjach.