wiedzy. Niechaj szuka formy, najsampierw formy, bo twórczy proces nie różni się niczem od nadziewania kiszki pasztetowej Dobranoc... ludzie!
Na gruzy, wióry i zwoje powrozów przewalił się twarzą opromienioną troistym uśmiechem, który mu oświetlił wąziutkie przejście w krainę ciemności.
Ucałowały Havemeyera na pożegnanie wichrowate łuny łuczyw zasmolonych.
Klatka wilgotna, okratowana i zaciemniona, czad od piecyka sponiewieranego, trzeszcząca podłoga, czyli kancelarja sędziego śledczego do spraw najważniejszych. Pan, który powiek nigdy nie otwiera. Dzióbate oblicze, w faryzejskim śmiechu skrojonym na wyrost, jest w tym samym stopniu ograniczone, co wyzywające i przemądrzałe...
Urodził się w czepku, skoro afera międzynarodowa, która podważyła porządek świata, sama mu wpadła do śledczej teki między nudne akta. W ciągu jednej nocy zaaresztował trzydzieści osób z dancingowej paczki oraz tygrysa, dla którego klatkę osobną zbudował. Nazwisko sędziego rozbrzmiewa dzisiaj we wszystkich językach. Rigolec, Rigolec powtarza obec-