ki wpuszczone do ciała wyobraźnię spiętrzą do wyżyn udręki, a stamtąd w ciemnicę rozważania wtrącą. Szybszy jest jednak ciała rozkład, niźli trafnej myśli w zwykłym mózgu przebieg. Pozostaje jako trzeci środek: okrucieństwo jeszcze. Ono jest możne. W zgiełku nadciąga uśmiechów, wesela, w przebraniu radości. Na maskaradę przybywa powszednich instynktów z obywatelsko-spryciarskim uśmieszkiem. I czyha. Miota confetti moralistycznych zamętów. Dla chwały czy pociechy zwabi na ubocze, by powierzyć ofiarę iskrom prądów zgubnych, pod koła tanków pracowitych zepchnąć, wplątać w zasadzkę łotrzyków.
Zagarnia człowieka cierpienie fizyczne.
Strzeliste skowyty udręki.
Rany wyśpiewują hymny pochwalne dla człowieczej myśli i fosforyzują w głębi ciemnych mózgów.
Irrygacja męki świadomość oczyszcza.
Głuchną dzienne wrzaski.
Przedśmiertny, junacki poznania kotyljon.
Sypią się żubrowiny[1] z rozpruwanych pojęć, niedokrewnych wspomnień opadają maski.
Dżdżysty wreszcie nastaje, złowieszczy poranek. Bez świegotu ptasząt.
Dogorywa świeczka czuwań całonocnych.
Gdzieś tuż w pobliżu zwykłego konania bose kroczy życie.
- ↑ Najgrubsze otręby.