Strona:PL Jaworski - Wesele hrabiego Orgaza.djvu/9

Ta strona została przepisana.

Gnali go przed sobą wśród gwizdów, chichotów, wymyślań. Ku Zocodovetrowi zmierzał przez Calle del Comercio. Staczał się po pryncypalnej pochyłości Toleda miarowo, z godnością, mimo swywolne popchnięcia i wyuzdane przezwiska. Postać miał przyziemnego grzyba truciciela. Brzuchaty potworek w pasiastym, fioletowo — zielonkawym kostjumie, z krótkiemi porteczkami i z ogromną branżową, żółtymi centkami nakrapianą czapą na głowie rozrosłej, pozbawionej szyji. Cienista fasada czapy i w rogową oprawę ujęte okulary uwalniały oblicze od potrzeby jakiegokolwiek wyrazu.

Dreptała tuż przed nim w leniwym pośpiechu spłoszona trzoda rozdzwonionych koźląt, pobekując ślamazarnie. Rozszalały osioł, zrzuciwszy warzyw kosz przygniatający, wpadł na chodnik, rozpędzając korowód mnichów zakapturzonych w oponach flagelanckich. Czereda ulicznych bachorów, posuwając się uporczywie tuż za przybyszem, po szeptanych konszachtach swych aficionados[1] niesłusznie, z przejmującym jazgotem orzekła:

  1. Znawcy.