takiego mocarstwa może być tylko sam szantaż instynktów.
Porwał się autor (rysunek sąsiedni!) i żagiew krzyku pomiędzy nich cisnął (przerażeni bardzo nikogo nie widzą!):
„Do lotu! Bywajcie!
Sam jeden, sam każdy! Wskazania nie masz, ani też podszeptu. I prawdy żadnej nikt nie da pożyczki, ni w naśladowczej nie ulży mitrędze. Do lotu z siebie, kto gotów i pragnie! Do startu, do startu!
Lecz nie na zdeptanem, powszechnem boisku, ale w myśli wnętrzu! Nie zdążać śladem płochliwego ptaka, który żarłokiem bywa wniebosiężnym i figlom żadnym nie ufać technicznym, które pośpiechem handlowych są zysków. Nie składać hołdów psotom idealnym, bez względu na to, czy z jowialnością morganatyczny przedstawią związek, czy też skojarzą platoński dandyzm z dziewką uliczną w marjaż zwany dzikim lub wykonają salto-mortale, spokojne, klasyczne, wyszminkowanej nudy erotycznej.
Sprawcą odlotu wybuch być może i on jeden tylko! Podniebny wybuch tęsknoty kosmicznej. Sam się zapala nadmiar twórczych chęci i w górę lawę bazaltową ciska, jak Chimboraso[1] czy może Jorullo[1].
Oto wulkanów trzeba posiąść głębię i dna człowieczego żartem się dowiercić!
Wówczas jest wszystko: i wszechmoc konstrukcji i światków poczęcie i kołysanka w marzenia la-