jemu spostrzegła, że i na twarzy Ochmistrzyni gościł, jeśli nie uśmiech wyraźny, w każdym razie wyraz pewnej życzliwości; wyglądała prawie tak uprzejmie, jak w dni odwiedzin Wizytatorów.
— Usiądź, Agato, mam ci coś do powiedzenia.
Agata opuściła się na najbliższe krzesło i czekała z zapartym oddechem. W tej chwili przemknął po za oknem samochód; pani Lippett pogoniła za nim wzrokiem.
— Czy zauważyłaś pana, który w tej chwili odjechał?
— Widziałam go z tyłu.
— To jeden z najzamożniejszych naszych Opiekunów, podtrzymujący hojnemi zasiłkami istnienie Domu Wychowawczego. Nie wolno mi wymieniać jego nazwiska; zastrzegł sobie specjalnie, że chce pozostać nieznanym.
Oczy Agaty rozszerzyły się zlekka; nie przywykła do tego, aby ją wzywano do biura w celu dyskutowania z Zarządzającą na temat dziwactw panów Opiekunów.
— Pan ten zainteresował się kilkoma naszymi chłopcami. Pamiętasz Karola Bentona i Henryka Freisa? Obu ich posłał pan... hm... hm... ów Opiekun do kolegjum i obydwaj wywdzięczyli się usilną pracą i postępami w naukach za tak wspaniałomyślnie wyłożone na ich kształcenie pieniądze. Innej wypłaty dobroczyńca ich nie żądał. Dotychczas filantropja jego kierowana była wyłącznie na chłopców; nie udawało mi się nigdy zainteresować go w najlżejszym bodaj stopniu żadną z dziewczynek w naszej instytucji, chociażby najbardziej na to zasługiwała. Nie dba widocznie o dziewczęta.
— Widocznie, proszę pani — bąknęła Agata, czując, że musi w tem miejscu coś odpowiedzieć!
— Dzisiaj na zwykłem miesięcznem zebraniu rozpatrywana była sprawa twojej przyszłości.
Strona:PL Jean Webster - Długonogi Iks.djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.